poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Dziś prawdziwych hot dogów już nie ma

Nie ma, co! Nasz naród ma talent do udziwniania i „oswajania” wszystkiego, co tylko się da. Miksuje się słowa, zapożycza i podaje jako nowe - własne i oryginalne. Ostatnio miałem nawet trudności z zakupem normalnego prawdziwego hot doga. Tak! Ja także byłem zdziwiony, kiedy musiałem się zdecydować: roll dog, hot dog francuski i jeszcze jakieś dwa inne rodzaje, których moja pamięć niestety nie była w stanie ogarnąć swoimi mackami. Gdy wyjaśniłem, że chodzi mi o zwykłą bułkę z dziurką wypełnioną parówką z keczupem – dostałem francuza. Taa, francuski hot dog! Niezłe! Nazwa prawie tak dobra, jak oryginalna amerykańska pizza, albo prawdziwe wietnamskie danie podawane z surówką z białej kapusty.

Kiedyś, to były hot dogi. Najlepsze pamiętam jeszcze z Gorzowa. Robiła je pani Ela z dużym dekoltem. To było jak obrzęd. Celebrowało się piątkowe wieczory przy piwie i hot dogach pani Eli. Zwykła buła przekuta szpikulcem nadziana keczupem i cienką parówką. Pycha!

Inne prawdziwe hot dogi podawano w mieście Witnica niedaleko Gorzowa. Nie jest ważne, że pani, która je serwowała (jej imienia nigdy nie poznałem) mówiła: hog dogi. To były pyszne, prawdziwe gorące psy. Tym bardziej, że był to pierwszy ciepły posiłek po solidnej harcerskiej marszrucie.

A teraz, co? Po całej Warszawie trzeba szukać zjadliwych normalnych hot dogów. Wszędzie surówki, dziesięć sosów do wyboru, kabanos zamiast parówki, pieczona cebulka z torebki. Chociaż trzeba przyznać, że te z budy przy Centralnym są zjadliwe nawet w opcji full – ze wszystkimi dodatkami – polecam spróbować, zamiast kebaba.
Jest jednak pocieszenie w tej hotdogowej stołecznej traumie. Zauważyłem tendencję do zakładania punktów hotdogowych (z prawdziwymi hot dogami) na stacjach benzynowych i w niektórych centrach handlowych. Widać nie tylko ja odczuwam tęsknotę. I nie potrzeba wydziwiać z wykwintnymi nazwami, bogactwem dodatków itd…, bo przecież, nic tak nie oszukuje żołądka, jak smaczny niezdrowy prawdziwy hot dog.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Otwock


Zapraszam na reportaż z Otwocka.

Autorem zdjęć jest Paweł Garnecki, któremu bardzo dziekuję za możliwość udostępnienia fotek.

































































































































czwartek, 3 kwietnia 2008

Białołęka


Fabryka leków przywiewa ziemisty zapach,
jednak bywa, że jest to woń zgniłych kartofli
przedzierająca się przez kawałek lasu i
rozległe obszary torowisk.

To mogła być biała łąka, której zapach
rozchylałby okna i nie pozwalał zamknąć.
Biel stokrotek mogłaby nawet oślepiać
w porannym słońcu, jak świeży śnieg.

Tymczasem, łąka, to skrawek trawnika
ze stawkiem, pomiędzy ulicą z chodnikiem,
a ulicą z zatoczką, o której nie warto pamiętać.

środa, 2 kwietnia 2008

Czar MPbzyczków

W przedziale dwie ściany, dwa okna, lustro, osiem kątów, podłoga, sufit i nas czworo. Ten gruby mężczyzna rozwiązujący krzyżówki, co jakiś czas pochłaniający słodycze z miną, na widok której człowiek stawia sobie pytanie – jak można tyle żreć?! I ona – siedząca naprzeciw grubasa – pudernica, jak lalka z porcelanową twarzą pomalowaną na kolor brązowy, – na której widok, jak nóż w kieszeni mordercy, sprężynuje myśl – jak można się tak błyszczeć?! Gdyby pokazywali ją teraz w telewizji mogłaby zabić obliczem. Na szczęście (a moje zdumienie!) pomyliła tylko Sinatrę z Santaną, a Bydgoszcz z Bytomiem. I jeszcze pani mówiąca – na zdrowie [;-)] – kiedy kichałem – z torbą świątecznych żonkilo-prezentów i wypiekami w gazetach. Wszyscy troje ze świszczącymi, stukającymi raz po raz MPbzyczkami w ipodach.

Ciągłe bzyczenie, które przypomina samowolnie latające elektroniczne owady zmodyfikowane cyfrowo genami: MP3, MP4, MPEG, WAV, OGG, APE itd... To jest jak plaga! Przyczepia się do naszych uszu niezależnie od woli i nie ma zamiaru odejść, odpełzać, odczepić się. MPbzyczki bez trudu i zupełnie bezkarnie wiją się w naszych bębenkach i trąbkach, nie tylko bzycząc, ale także stukając jak młot o kowadło – łup! łup! łup!

Najgorsze jest jednak to, że latająca w powietrzu zaraza dotyka nas wszędzie. Nie da się spokojnie poczytać, czy choćby podrzemać w zatłoczonych pojazdach komunikacji miejskiej, pociągach, czy w ciszy zaczekać na swój numerek w kolejce do lekarza, albo pań w okienkach bankowych, pocztowych, w ZUS-ie, itd... Nawet w publicznym szalecie trudno o jakieś skupienie.

Nie mam nic przeciwko nowinkom technicznym. Ba, sam korzystam z rzeczonego ipoda. Wszystko jest przecież dla ludzi. Jednak nie gwałcę ludzkich uszu zatrutym bzyczeniem i nie ogłupiam łupłupaniem w słuchawkach. A może szkoda mi uszu? Pieniędzy na baterie? Albo wstydzę się niemodnych już dzisiaj słuchawek? Hm, o tym nie pomyślałem.

Pozostaje tylko nadzieja, że użytkownicy ipodów dojrzeją i zaczną dostrzegać innych w zasięgu rażenia własnego bzyczka. Ostatecznie, nawet psa, albo kota można nauczyć załatwiania potrzeb w określonych godzinach i miejscach. A to przecież tylko zwierzęta. Może właśnie stąd cały problem? Może człowiek zatęsknił za pierwotnymi przejawami radości, zadowolenia z posiadania najnowszego modelu wszystkomającego telefonu, albo mikroskopijnego ipoda i ma ciągłą potrzebę, aby się chwalić jak sroka błyskotką?

W społeczeństwie nastawionym do życia konsumpcyjnie, gdzie silne, dominujące JA jest propagowane w każdej dziedzinie życia – wszystko jest przecież możliwe. A tradycje w zakresie użytkowania bzyczących urządzeń są raczej ubogie. Instrukcje obsługi na ten temat milczą, a szkoda.
Mimo wszystko, pozostanę optymistą, bo coraz częściej spotykam się z nawykiem wyciszania dzwonków w telefonach komórkowych. Grające zegarki i dające sygnał o pełnej godzinie, to już zupełny przeżytek. Wierzę, że MPbzyczki także odlecą w głęboką niepamięć jak pocztówki grające, kasety stilonówki i przeboje piosenki chodnikowej.