Nie ma, co! Nasz naród ma talent do udziwniania i „oswajania” wszystkiego, co tylko się da. Miksuje się słowa, zapożycza i podaje jako nowe - własne i oryginalne. Ostatnio miałem nawet trudności z zakupem normalnego prawdziwego hot doga. Tak! Ja także byłem zdziwiony, kiedy musiałem się zdecydować: roll dog, hot dog francuski i jeszcze jakieś dwa inne rodzaje, których moja pamięć niestety nie była w stanie ogarnąć swoimi mackami. Gdy wyjaśniłem, że chodzi mi o zwykłą bułkę z dziurką wypełnioną parówką z keczupem – dostałem francuza. Taa, francuski hot dog! Niezłe! Nazwa prawie tak dobra, jak oryginalna amerykańska pizza, albo prawdziwe wietnamskie danie podawane z surówką z białej kapusty.
Kiedyś, to były hot dogi. Najlepsze pamiętam jeszcze z Gorzowa. Robiła je pani Ela z dużym dekoltem. To było jak obrzęd. Celebrowało się piątkowe wieczory przy piwie i hot dogach pani Eli. Zwykła buła przekuta szpikulcem nadziana keczupem i cienką parówką. Pycha!
Inne prawdziwe hot dogi podawano w mieście Witnica niedaleko Gorzowa. Nie jest ważne, że pani, która je serwowała (jej imienia nigdy nie poznałem) mówiła: hog dogi. To były pyszne, prawdziwe gorące psy. Tym bardziej, że był to pierwszy ciepły posiłek po solidnej harcerskiej marszrucie.
A teraz, co? Po całej Warszawie trzeba szukać zjadliwych normalnych hot dogów. Wszędzie surówki, dziesięć sosów do wyboru, kabanos zamiast parówki, pieczona cebulka z torebki. Chociaż trzeba przyznać, że te z budy przy Centralnym są zjadliwe nawet w opcji full – ze wszystkimi dodatkami – polecam spróbować, zamiast kebaba.
Jest jednak pocieszenie w tej hotdogowej stołecznej traumie. Zauważyłem tendencję do zakładania punktów hotdogowych (z prawdziwymi hot dogami) na stacjach benzynowych i w niektórych centrach handlowych. Widać nie tylko ja odczuwam tęsknotę. I nie potrzeba wydziwiać z wykwintnymi nazwami, bogactwem dodatków itd…, bo przecież, nic tak nie oszukuje żołądka, jak smaczny niezdrowy prawdziwy hot dog.