środa, 24 grudnia 2008

woda

już tylko umywanie rąk od wszystkich ważnych
i nieważnych.
Marta Podgórnik - „płodne dni”



posłuchaj gdy woła. jest silna i sprytna.
napędza młyny i kruszy się pod osłoną lodu.

wzlatuje cicho i niepostrzeżenie jak oczko
niewidzialnych gramów z człowieka.

teraz już dobrze. lekko i ciepło.

piątek, 12 grudnia 2008

sobota, 6 grudnia 2008

sobota, 1 listopada 2008

poniedziałek, 20 października 2008

Wieczór A

































Wieczór A

Nie było tak źle, jak to
opisywała Szymborska;
Żadnej rodziny.
Przyjaciele, znajomi
(zawsze to jednak obcy).
Głos nie drżał, ręce spokojne
i suche. Kartki nie uciekały
z pola widzenia.

wtorek, 14 października 2008

środa, 8 października 2008

papużki na pradze

czerwona i żółta.
biegają po jeszcze zielonej trawie
obrzucając się liśćmi w kolorach
kurtek, które trzyma mamusia.

król maciuś pierwszy był filmem
w sam raz na niedzielę. jednak z obawy
przed papugowaniem, żadna z nich
nie wypowie się jako pierwsza.

nikt tego nie lubi. w tym wieku
lubi się naleśniki z serem, tiktaki
i kulki z pierścionkiem.

spacer z pawłem
jest tylko okazją żeby je zdobyć.

niedziela, 14 września 2008

Powiślanka

W białych bucikach wychodzisz na deszcz.
Woda jest ulubionym bolerkiem, ściska szyję
jak golf. Kruchymi palcami skubiesz kromkę
suchego razowca.

Gdy tamten mężczyzna zwraca uwagę, że w twoim
wieku powinnaś odżywiać się lepiej – wyciągasz
z kieszeni soczystą marchewkę.

Znów jesteś
małą dziewczynką w krótkiej spódniczce.

niedziela, 31 sierpnia 2008

Pożegnania



Na podstawie filmowej adaptacji powieści S. Dygata w reżyserii W.J. Hasa*


Mówić jak poeta -
Bez sensu, ale ładnie.

Zostać tutaj całą noc i być
Z nią, żeby nie musiała obsługiwać
Żadnego z tych głupców.

By nie stała się taka jak tamte.
Nie marnowała przyszłości i siebie
Dla przyjemności.

Szukać w życiu pozytywnych
Wartości. Cokolwiek dla niej
Miałoby to oznaczać.

Po pierwsze – pamiętać, że
Była jesień i że się skończy.
Ona zostanie hrabiną.

Po drugie – stać się kelnerem
Dla niej. Zagubionym jak portier
Staruszek. Jak ona.

* http://pl.youtube.com/watch?v=nNrT9ys6-EU

niedziela, 17 sierpnia 2008

Pęcice - plener



Tajemnica szósta


Co jeszcze może się zdarzyć. Może być tu.

Wszyscy wiemy o sobie zbyt wiele
by być tajemniczymi, albo przynajmniej
czegoś nie wiedzieć. Utracić coś pod wierzbą,
która czeka na swoją szczelinę i kurkę wodną.

Ktoś poszedł na cmentarz. Tam wszystko
jest jasne. Ktoś mógłby uderzyć na stację
i wrócić z paliwem. Brak chętnych.

Nic więcej nie może się stać.
Nawet najmniejszy ułamek
z dokładnością do kilku miejsc
po przecinku.

Kilku przecinków, które zostały.

piątek, 15 sierpnia 2008

gra w statki

tele kompromis portuje z ekranu.
cycki igrzyska i cyrk. zero siedem
zero zero. złam się i wyślij. gram
w statki przez gadu gadu. zaraz zaraz.
wielka bakteria przysiadła popatrzeć
czy nie mam chleba. nie. oszukuję.
udaję że nie.

piątek, 1 sierpnia 2008

Miasto Feniksa *

W mieście feniksa, żelbet i szkło
Mieszają się z gruzem
Tego co było:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/1-galeria/26-23-plac-krasiskich.html

Opustoszały przystanki:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/11.html

Mimo to, kierowcy autobusów
Pod zgliszczami kościołów
Szukają chętnych do jazdy:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/20.html

Hotele wznoszą się jak młode grzyby
Po nocnym bombardowaniu:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/5.html

Pył i kurz okrywa
Kapelusze stojące w rynku
I buty przechodniów:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/29.html

Dokąd zmierzają - nie lecąc kluczem,
A według klucza zrzucając ładunek?:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/32.html

Zapewne do pękniętego dzwonu.
Pomyśleć życzenie i dotknąć – jak
Pierwszy raz będąc w Warszawie:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/27.html

Kto jest bez winy
Niechaj wyjdzie na most:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/25.html

I spojrzy:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/4.html

Inwestycja złudzeń:

http://miastofeniksa.pl/lang-pl/galeria/18.html

dobrze wróżyna przyszłość.




* http://miastofeniksa.pl/

wtorek, 29 lipca 2008

Obce klimaty

Więc jednak się spełnia.

Obcy, o którym marzysz osiągnął
osiem milimetrów długości.

To już nie jest zwyczajna kuleczka
spod nosa, którą daje się schować
pod krzaczkiem rudawych włosków
nad górną wargą.

Czy kot Rademenes potrafił liczyć
do ośmiu?

Dziś w nocy,
Em otrzymał pierwszego kopniaka.
Próbuje się porozumieć ze swoim obcym.

wtorek, 22 lipca 2008

Jak rozmawiać z Angolem

Do you? I don’t.

Do you mind if we drink
a bottle of white wine
tonight?

Remember,
we could drive that oldest
car of our life
in the second act
of the opera.

We could…nevermind.

Do you mind if we are drunk?



Dancing

They are dancing.
Here is the grave of Columbus
and Vangelis is playing.

They took us for an ancient journey
in this oasis.

Here comes Roxanne.

They are still dancing.

środa, 9 lipca 2008

haiku

Tup tup. Ruch głową
i fru. Tup tup. Tup tup tup.
Wróbel na stole.

czwartek, 3 lipca 2008

Gorzów

Wypadają włosy.
Brzuch rośnie.
Stoi pod murem
i dmucha.

Nikt nie pamięta,
że grał w Opolu. Saksofon
ten sam.

Bezmięsny jazz
płynie jak Warta
pomiędzy murami kamienic
i uliczkami. Zamknęli club.

I na to wszystko summertime.

Elvis jęczy.
Krzesła już puste.
Wyciągam cię.

W domu
podaję najlepszą szynkę,
jaką można dostać
w osiedlowym dyskoncie.

Ubliżasz mi,
że to mielonka.

środa, 2 lipca 2008

kukusialek

droga, cień, szybko, słońce,
nie widać, gdzie jestem, gdzie droga,
za szybko, o boże, las, dziura, drzewo,
gdzie jestem, hamulec, nie działa,
hamulec, hamulec.
nie działa.

kukusialek na czole.
efekt zderzenia z drzewem.

uboczny produkt relacjiz naturą.
nieplanowany zakup.
pamiątka.

zdarzenia wcześniejsze.
stanowią prolog.

wtorek, 10 czerwca 2008

Urodziny SLAMU BE

MISS FOPA opuszcza SLAM BE.

Urodziny SLAMU BE były bardzo przyjemne.

Oto oficjalny plakat imprezy. Otrzymałem mailem od wodzireja.
























I ja tam jestem...

Dzięki Lila za ten rok!!!
Powodzenia!!!!!!!

piątek, 30 maja 2008

WARSZAWSKA PALMA


Przejaw Autonomicznego Logicznego Myślenia Artystów

„… A POZA TYM WSZYSTKO PORZĄDKU”


Konkurs dla debiutujących satyryków na skecz lub monolog satyryczny na temat: ”

… a poza tym wszystko w porządku”, organizowany po raz pierwszy na scenie Domu Kultury „Rakowiec” we współpracy z warszawskimi kabaretami.


* tekst zaczerpnięty z materiałów reklamujących imprezę.

wtorek, 13 maja 2008

Idź

Znowu czas się lilaczy.

Na żoliborskich kępach i w sadach
daje się głaskać jak wieczna owieczka.

A ty odpływaj gumowa głupoto
ze swoim światem i lekomanią.

Znowu czas się lilaczy.

Cóż mogą znaczyć cztery minuty,
gdyby zestawić je z moją trzydziestką,
albo urodą Doriana?

W Castoramie tyle czasu wystarczy by wytłumaczyć
jak działa przedłużka do wałka,
którym chcesz wymalować mi ściany.

Musisz wiedzieć, że moje ściany to okna.
Przezroczystych powierzchni nie ma potrzeby
pokrywać akrylem.

Znowu czas się lilaczy.

No, idź już.
Idź figurko próżności.
Idź!

sobota, 3 maja 2008

"Widok z okna" w Radości

Mógłbym zacząć od tego, że „stoję w oknie”, ale teraz siedzę, więc na początek wyznam, iż kilka lat temu pracowałem w nowoczesnym biurowcu. Okna były bez klamek, czyli mówiąc prościej – były nieotwieralne i stanowiły tylko element konstrukcyjny całego budynku. Krajobraz za oknem regulowany był częstotliwością wizyt ekip alpinistycznych. To były złe okna. Wyobraźcie sobie gorący lipiec po wyjściu z takiej konserwy.
Krystyna Woźniak w swoim widowisku pokazuje tradycyjne okno wykończone drewnianą stolarką. Widok z okna bywa tu pocieszeniem, refleksją i pytaniem o człowieczeństwo. I to jest właściwe okno. Budząc się, odruchowo podchodzimy do okna. Widok jest jakimś wyzwaniem. Jak przetrwać? Co zrobić?
Piosenki i wiersze prezentowane przez artystów związanych z gorzowskim i warszawskim środowiskiem RSTK, pokazały kilkanaście różnych spojrzeń i obrazów, które możemy wychwycić patrząc przez zwyczajne okno. Nie ma znaczenia, czy jest to okno starej kobiety widzącej bruzdy i fale pomyłek, czy spojrzenie dziewczyny. Najgorsze są szklane domy. Okna stają się wtedy podłogą, sufitem i ścianą. Nie można odgadnąć, co jest po drugiej stronie. A przecież okno jest jak zwierciadło, które potrafi mówić.

Jadąc pociągiem pomiędzy Warszawą a Gorzowem, przeważnie czytam, albo próbuję spać. Widok z okna jest wtedy ukojeniem, chociaż bywa wspomnieniem wykładów na geografii. Mimo wszystko, sprawia mi radość. I nie bez powodu Krystyna Woźniak zdecydowała się na prezentację spektaklu w tym akurat miejscu i tym czasie, który pozwala jeszcze pielgrzymować pamięci pod puste okno w Krakowie.

Podwójna radość – duża, pisana małą literą „r” i Radość, w której publiczność prosi o bis. Czy można chcieć więcej?

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Dziś prawdziwych hot dogów już nie ma

Nie ma, co! Nasz naród ma talent do udziwniania i „oswajania” wszystkiego, co tylko się da. Miksuje się słowa, zapożycza i podaje jako nowe - własne i oryginalne. Ostatnio miałem nawet trudności z zakupem normalnego prawdziwego hot doga. Tak! Ja także byłem zdziwiony, kiedy musiałem się zdecydować: roll dog, hot dog francuski i jeszcze jakieś dwa inne rodzaje, których moja pamięć niestety nie była w stanie ogarnąć swoimi mackami. Gdy wyjaśniłem, że chodzi mi o zwykłą bułkę z dziurką wypełnioną parówką z keczupem – dostałem francuza. Taa, francuski hot dog! Niezłe! Nazwa prawie tak dobra, jak oryginalna amerykańska pizza, albo prawdziwe wietnamskie danie podawane z surówką z białej kapusty.

Kiedyś, to były hot dogi. Najlepsze pamiętam jeszcze z Gorzowa. Robiła je pani Ela z dużym dekoltem. To było jak obrzęd. Celebrowało się piątkowe wieczory przy piwie i hot dogach pani Eli. Zwykła buła przekuta szpikulcem nadziana keczupem i cienką parówką. Pycha!

Inne prawdziwe hot dogi podawano w mieście Witnica niedaleko Gorzowa. Nie jest ważne, że pani, która je serwowała (jej imienia nigdy nie poznałem) mówiła: hog dogi. To były pyszne, prawdziwe gorące psy. Tym bardziej, że był to pierwszy ciepły posiłek po solidnej harcerskiej marszrucie.

A teraz, co? Po całej Warszawie trzeba szukać zjadliwych normalnych hot dogów. Wszędzie surówki, dziesięć sosów do wyboru, kabanos zamiast parówki, pieczona cebulka z torebki. Chociaż trzeba przyznać, że te z budy przy Centralnym są zjadliwe nawet w opcji full – ze wszystkimi dodatkami – polecam spróbować, zamiast kebaba.
Jest jednak pocieszenie w tej hotdogowej stołecznej traumie. Zauważyłem tendencję do zakładania punktów hotdogowych (z prawdziwymi hot dogami) na stacjach benzynowych i w niektórych centrach handlowych. Widać nie tylko ja odczuwam tęsknotę. I nie potrzeba wydziwiać z wykwintnymi nazwami, bogactwem dodatków itd…, bo przecież, nic tak nie oszukuje żołądka, jak smaczny niezdrowy prawdziwy hot dog.

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Otwock


Zapraszam na reportaż z Otwocka.

Autorem zdjęć jest Paweł Garnecki, któremu bardzo dziekuję za możliwość udostępnienia fotek.

































































































































czwartek, 3 kwietnia 2008

Białołęka


Fabryka leków przywiewa ziemisty zapach,
jednak bywa, że jest to woń zgniłych kartofli
przedzierająca się przez kawałek lasu i
rozległe obszary torowisk.

To mogła być biała łąka, której zapach
rozchylałby okna i nie pozwalał zamknąć.
Biel stokrotek mogłaby nawet oślepiać
w porannym słońcu, jak świeży śnieg.

Tymczasem, łąka, to skrawek trawnika
ze stawkiem, pomiędzy ulicą z chodnikiem,
a ulicą z zatoczką, o której nie warto pamiętać.

środa, 2 kwietnia 2008

Czar MPbzyczków

W przedziale dwie ściany, dwa okna, lustro, osiem kątów, podłoga, sufit i nas czworo. Ten gruby mężczyzna rozwiązujący krzyżówki, co jakiś czas pochłaniający słodycze z miną, na widok której człowiek stawia sobie pytanie – jak można tyle żreć?! I ona – siedząca naprzeciw grubasa – pudernica, jak lalka z porcelanową twarzą pomalowaną na kolor brązowy, – na której widok, jak nóż w kieszeni mordercy, sprężynuje myśl – jak można się tak błyszczeć?! Gdyby pokazywali ją teraz w telewizji mogłaby zabić obliczem. Na szczęście (a moje zdumienie!) pomyliła tylko Sinatrę z Santaną, a Bydgoszcz z Bytomiem. I jeszcze pani mówiąca – na zdrowie [;-)] – kiedy kichałem – z torbą świątecznych żonkilo-prezentów i wypiekami w gazetach. Wszyscy troje ze świszczącymi, stukającymi raz po raz MPbzyczkami w ipodach.

Ciągłe bzyczenie, które przypomina samowolnie latające elektroniczne owady zmodyfikowane cyfrowo genami: MP3, MP4, MPEG, WAV, OGG, APE itd... To jest jak plaga! Przyczepia się do naszych uszu niezależnie od woli i nie ma zamiaru odejść, odpełzać, odczepić się. MPbzyczki bez trudu i zupełnie bezkarnie wiją się w naszych bębenkach i trąbkach, nie tylko bzycząc, ale także stukając jak młot o kowadło – łup! łup! łup!

Najgorsze jest jednak to, że latająca w powietrzu zaraza dotyka nas wszędzie. Nie da się spokojnie poczytać, czy choćby podrzemać w zatłoczonych pojazdach komunikacji miejskiej, pociągach, czy w ciszy zaczekać na swój numerek w kolejce do lekarza, albo pań w okienkach bankowych, pocztowych, w ZUS-ie, itd... Nawet w publicznym szalecie trudno o jakieś skupienie.

Nie mam nic przeciwko nowinkom technicznym. Ba, sam korzystam z rzeczonego ipoda. Wszystko jest przecież dla ludzi. Jednak nie gwałcę ludzkich uszu zatrutym bzyczeniem i nie ogłupiam łupłupaniem w słuchawkach. A może szkoda mi uszu? Pieniędzy na baterie? Albo wstydzę się niemodnych już dzisiaj słuchawek? Hm, o tym nie pomyślałem.

Pozostaje tylko nadzieja, że użytkownicy ipodów dojrzeją i zaczną dostrzegać innych w zasięgu rażenia własnego bzyczka. Ostatecznie, nawet psa, albo kota można nauczyć załatwiania potrzeb w określonych godzinach i miejscach. A to przecież tylko zwierzęta. Może właśnie stąd cały problem? Może człowiek zatęsknił za pierwotnymi przejawami radości, zadowolenia z posiadania najnowszego modelu wszystkomającego telefonu, albo mikroskopijnego ipoda i ma ciągłą potrzebę, aby się chwalić jak sroka błyskotką?

W społeczeństwie nastawionym do życia konsumpcyjnie, gdzie silne, dominujące JA jest propagowane w każdej dziedzinie życia – wszystko jest przecież możliwe. A tradycje w zakresie użytkowania bzyczących urządzeń są raczej ubogie. Instrukcje obsługi na ten temat milczą, a szkoda.
Mimo wszystko, pozostanę optymistą, bo coraz częściej spotykam się z nawykiem wyciszania dzwonków w telefonach komórkowych. Grające zegarki i dające sygnał o pełnej godzinie, to już zupełny przeżytek. Wierzę, że MPbzyczki także odlecą w głęboką niepamięć jak pocztówki grające, kasety stilonówki i przeboje piosenki chodnikowej.

czwartek, 20 marca 2008

Nie ma cię w naszej-klasie, to znaczy, że nie istniejesz.

To wyrażenie mogłoby stanowić całkiem niezły reklamowy slogan, gdyby portal www.nasza-klasa.pl potrzebował rozgłosu. Jednak fenomen witryny polega na rozsianej po całej sieci popularności. Samoczynnie uzupełniają się listy obecności, przychodzą spóźnialscy. Przybywa zdjęć dziatwy – tamtej klasowej i tej własnej, z dorosłego życia. Zapełnia się skrzynka odbiorcza i wiecznie przeciążone serwery. W końcu człowiek jest istotą stadną, funkcjonuje w gromadzie. Tutaj ma nieskończoną ilość możliwości i stad do wyboru. Wolno szukać i dodawać znajomych (nawet najbardziej zapomnianych), wklejać zdjęcia i komentarze. Wolno i nawet należy się przechwalać, lansować i chwalić innych.

Wszyscy wiedzą o nas więcej, aniżeli my sami. Wystarczy wpisać nazwisko, miejscowość, wcisnąć enter i już wiadomo, jakich mamy przyjaciół, gdzie spędzamy wakacje, jaki mamy stan cywilny, ile posiadamy dzieci na utrzymaniu, psów, rybek i czego tam jeszcze. Takiego splendoru nie przewidział żaden z ojców założycieli. Portal przebija popularnością nawet serwisy randkowe, fora dyskusyjne i czaty. Chyba tylko niezmordowane m jak miłość i oratoria Piotra Rubika mogą konkurować z tak ogromną ilością odwiedzin.

W ten sposób powstają nowe przyzwyczajenia. Bo oto przeciętny Polak po przyjściu do pracy rytualnie loguje się w naszej-klasie i zostaje wkręcony w wir poszukiwań – to jest jak nałóg. Kolekcjonujemy znajomych jak kiedyś znaczki, puszki po piwie, czy opakowania po batonikach i czekoladkach z Zachodu. I nie bez powodu niektóre urzędy państwowe blokują pracownikom dostęp do portalu w trosce o jakość i efektywność pracy.

Poniedziałki zwykle upływają na sentymentalnych wspomnieniach weekendowych spotkań w gronie klasowym, opowieściach o pierwszej miłości, studniówkowym partnerze albo rozczarowaniach – jak można się tak roztyć, zestarzeć, osiwieć, wyłysieć. A wszystko połączone z pokazem ostatnio wykonanych zdjęć. I tak do piątku. A potem kolejne spotkania.

Wirus naszej-klasy mutuje. Przejawia się to w powstawaniu familijnych profili oherbowanych zmyślonymi rodowymi godłami. Powstają profile firm zatrudniających kiedykolwiek danego usera. A także karykaturalne serwisy (np. nasza-cela), oraz cokolwiek konkurencyjne, jak www.nasze-wesele.eu. Podobno jest także nasza-d…, ale piszący te słowa miał trudności w odnalezieniu tej jakże szacownej witryny.

To nie jest groźne, co najwyżej zaraźliwe. Miejsce bezkarnego szperania i podglądactwa. Małe google i wikipedia razem wzięte. Big brother offline w wersji lajt. Pamiętajmy o tym składając podanie o pracę, albo starając się o przyjęcie dziecka do nowego przedszkola, czy żłobka. Nie pozwólmy złośliwie mutować niegroźnym wirusom netowego ekshibicjonizmu. Ostatecznie, to Internet jest dla nas, a nie odwrotnie. Czyż nie jest tak, że nie należy inwestować w akcje, kiedy kupując w kiosku gazetę słyszymy, że warto dziś zagrać na giełdzie? O naszej-klasie mówią już wszyscy.

wtorek, 18 marca 2008

Papaja z Urszulą. Pomelo z Pamelą.

Podczas gdy cała Polska zachwyca się występami Ivana Mladka i jego trzydziestoletnim przebojem Jożin z Bażin, w odległej Azji odżyła, o całe dwa lata starsza papaya – wspólne dzieło Michała Urbaniaka i Urszuli Dudziak. I tak oto, znana na całym świecie artystka, jednak niszowa, z dnia na dzień stała się gwiazdą masową za sprawą wszechogarniającego papaya-dance.

I można tylko postawić pytanie – jak to się dzieje? Pomimo tak wielkiej popularności tanecznych programów w rodzimych stacjach telewizyjnych, żadna z gwiazd tańczących na lodzie, czy też bez lodu, żadna z powtarzających sobie jak mantrę – u can dance, u cad dance – nikt nie wpadł na pomysł, że można zatańczyć papaye.

Może wszystkiemu winna jest znikoma znajomość egzotycznych owoców? Zbyt mała popularność atlasowych publikacji profesora Pieniążka? Może w Polsce łatwiej byłoby wpaść na pomelo-dance? Bo największy owoc z rodziny cytrusów wiedzie ostatnio prym w sprzedaży zamorskich fruktusów. I jak się kojarzy! Pomelo z Pamelą – to byłoby coś! Ale cóż, tu jednak potrzeba mądrości! Nie trzeba być mistrzem gry szklanych paciorków, znać filozofii wschodu, ćwiczyć jogi, ani oglądać filmów rodem z Bollywood. Wystarczy poczucie rytmu, Internet i pomysł.

Pomysłów było wiele, od kiedy autor niniejszego tekstu pamięta. Wszyscy, jak okiem sięgnąć znają weselnego węża, czy słynne: cała sala, chodzi lisek koło drogi, jedzie pociąg z daleka, wreszcie prawy do lewego i anty-taniec - pogo. A z bardziej egzotycznych: lambada, flamenco, macarena, czy nieśmiertelne tango – genialnie uwieczniane na starych filmach, rumba, salsa i tak można by w nieskończoność. Ale nie o tym chciałem napisać.

O ile z Jożinem sprawa jest prosta – Polaków czeski język rozśmiesza od zawsze. Bard Mladek, dołożył tylko swego rodzaju bonus w postaci charyzmatycznego tańca i niezapomniany image. Jednak fenomen papaya-dance zaskakuje bezwzględnie wszystkich. Zaskakuje, tym bardziej, że jest to w pełni zasłużony sukces wielkiej artystki. Owszem, może zastanawiać to, co Urszula Dudziak ostatnio wyczynia. Można się dziwić, że podchwyciła temat i jeździ po całej Polsce prowadząc szkółki papaya-dance, ale – prawdziwie wielcy mają zawsze rację! A Pani Dudziak jest bez wątpienia wielką, o ile nie największą żyjącą gwiazdą polskiej muzyki jazzowej, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Jej otwarty sposób bycia potrafi zachwycać podczas koncertów, które bywają swoistym show jednego artysty. Dzisiaj świat oddaje te spontaniczne emocje – oby jak najdłużej!

Dwa razy w życiu spotkałem Panią Urszulę. Za pierwszym razem było to spotkanie świadome – jej własny koncert. Za drugim – usiadła po prostu nieopodal, na trawie pod Królikarnią w Warszawie z lampką wina w ręku podczas koncertu Kronos Quartet. Taka jest właśnie Urszula Dudziak, taka jest jej papaya i taniec, który zdaje się nie dostrzegać granic. Dociera wszędzie mocą wspaniałego głosu i siłą talentu tych dwojga znakomitych artystów. Może nawet lepiej, że masowa popularność przyszła dopiero u schyłku kariery, że przypadła na lata dojrzałe. Bo dla początkującego artysty nie ma chyba nic gorszego, niż niezasłużona, chwilowa sława, która przeradza się w równie szybkie, co trwałe, zapomnienie. Pani Urszula Dudziak z całą pewnością zdaje sobie sprawę, że wielka sława to żart i nie grozi jej odmóżdżenie, jak dzieje się to w przypadku większości ledwo świecących gwiazdeczek-chwilówek. Tak, więc – smakujmy papaye i tańczmy – jak długo się da!

piątek, 7 marca 2008

wielka piłka

wielka piłka odlicza
ile zostało dni godzin minut i sekund
wielka piłka
obok ratusza praga południe
szkoda że nie jest tak mądra
i nie wylicza ile wydano milionów euro
ile włożono nadziei i złudzeń
ale cóż to tylko piłka
ech wielka piłka

http://www.eastnews.pl/news/biuletyn.php?idPozycji=11772&kiedy=2007-09-28

niedziela, 17 lutego 2008

Żeby

Mieć życie na własność jak siedem godzin
spędzanych w pociągu pomiędzy mieszkaniem
rodziców, a tym, w którym się mieszka.

Dalsze godziny kreują się w zależności od
treści poznanych książek.

Kawałek wieczności pośród bezkresnej
inkarnacji bytu, albo lądowanie na jednym
z poziomów six feet under.

Można pływać bezwładnie pomiędzy
puzzlami bezkształtnych obłoków
niczym homocumulonimbus.

Żeby jeszcze cokolwiek przewidzieć, zamiast
mantrować błędy, jak koraliki przesuwane
pomiędzy kostkami kolejnych wypustek.

Tajabone

Barcelona
nocnym płaszczem okryta
gdzieniegdzie tylko światła
na przedmieściach ogniska
radio w taksówce
w najpodlejszej dzielnicy miasta
nadaje pieśń

http://pl.youtube.com/watch?v=nPrM5ETck6E

http://szafa65.wrzuta.pl/audio/2h4iSQ3XYr/ismael_lo_-_tajabone


Daj mi dłoń

Daj, daj mi dłoń
Proszę daj mi dłoń
Daj, daj mi dłoń
Proszę daj mi dłoń

Ja wiem uścisk Twój
Zawsze chronił mnie
I mój własny świat
Cały kruchy świat

Daj, daj mi dłoń
Proszę daj mi dłoń

Podejdź
Do mnie
Podejdź
Daj mi dłoń

Przytul
Dotknij
Proszę
Podejdź

środa, 13 lutego 2008

time goes by so slowly

cyk cyk cyk cyk

cyk cyk cyk cyk

ja

zegar

cyk cyk cyk cyk

tak

odmierzam

time goes by so slowly

time goes by so slowly

time goes by so slowly

time goes by so slowly

wtorek, 29 stycznia 2008

Mądrość słowa

I

Jednak lepiej jest
nie mówić zbyt wiele,
nie mając pewności, że
słowa nie wrócą z impetem.


II

Czasami dobrze jest
ugryźć się w język
Nie obiecywać zbyt wiele.


III

Uprzejmość. Takt. Kultura.
Są jak niewidzialne ciosy, które
usypiają czujność wroga.
Należy w sobie wypracować
nawyk uprzejmości, ażeby łatwiej
i sprawniej pokonywać trudności
zachowując energię i czas.


IV

Nie powinienem przywiązywać się
do spotykanych wszędzie ludzi.
Powinienem się do nich przyzwyczajać.


V

Wytrwałość i cierpliwość powinny być
jak starsze siostry, które w chwilach słabości
potrafią doradzić, pocieszyć i opierdolić.
Zbyt mało w nas tej siostrzanej opieki.

VI

Ćwiczmy naszą cierpliwość, wytrwałość
i wyrozumiałość.

niedziela, 27 stycznia 2008

Pierwszy krzyk

Dzień Dialogu z Islamem (Polska)
Dzień Pamięci Ofiar Nazizmu
Światowy Dzień Trędowatych

27 stycznia 1756r. w Salzburgu urodził się W.A. Mozart

27 stycznia 1978r. w Drezdenku urodził się Paweł Łęczuk



Dzisiaj świat wygląda zupełnie inaczej. Życie wydaje się inne. Bardziej kruche, ulotne. Pewne sprawy stracone. Dziś nie muszę unosić wysoko głowy, ani krzyczeć, aby ktoś dorosły usłyszał. Przeciwnie – to ja schylam głowę i nadstawiam ucho by słyszeć podlotki. A przecież nie tak dawno byłem jeszcze niczego nieświadomym brzdącem.

Nie znam szczegółów dnia mojego przyjścia na świat. Swoją wiedzę na ten temat zawdzięczam tylko enigmatycznym dygresjom rodziców, rodzeństwa i niektórych sąsiadów. Z pewnością była wtedy sroga zima, a cała Lipinka przykryta śniegiem tak samo jak polne ścieżki prowadzące do lasu. Jezioro skute grubym lodem. Śnieżne zaspy solidnie utrudniały życie niektórym drwalom, ale dla dzieci to była atrakcja. Szyby w oknach były pokryte szronem uformowanym w najprzeróżniejsze kwieciste kształty. A z każdego komina we wsi unosiły się smugi mglistego dymu. Lipinka wyglądała inaczej niż dziś. Tam była młodość i radość. Ludzie uśmiechali się jeszcze do siebie.


Tej nocy, kiedy przyszedłem na świat, całą wieś ogarniał twardy spokojny sen. Tylko mój tata nie mógł spać i chyba przeczuwał moją obecność. Przypuszczał, że już jestem na świecie i daję o sobie znać personelowi szpitala w Drezdenku. Co prawda, jestem czwartym z kolei dzieckiem, ale drugim synem i to był powód do dumy dla ojca. Następnego ranka na swoim komarku przybył na porodówkę uściskać żonę i rozwrzeszczane maleństwo.

Mój starszy brat był bardzo zdziwiony, że jestem taki malutki – kiedy on nam urośnie – pytał ciągle mamy. Z siostrami było inaczej. Cieszyły się, że otrzymały żywą lalkę i chętnie zabierały mnie na spacery. Wszystkie nastolatki z Lipinki i Radęcina robiły „a ti! ti! Bobasku!” i inne takie głupoty. Żadnej do głowy nie przyszło, że za cholerę nie wiem, o co im chodzi. Ryczałem, bo narobiłem w pory, a nie ze strachu przed kimś lub czymśtam. Woziły mnie te zgraje panienek po kocich łbach, po polnych drogach, łąkach i lasach. Zabierały na plażę. Aż pewnego dnia, okazało się, że w te wszystkie miejsca mogę dotrzeć na własnych nogach – zacząłem chodzić. Dla mamy to było prawdziwe utrapienie. Jak nie wpadłem do gnojówki, to przewrócił mnie zły kaczor, kogut podziobał nogi, albo zaliczyłem upadek w pokrzywy. Poznawałem podwórko metodą prób i błędów. Wszyscy z rodziny chętnie się zajmowali małym Pawełkiem diabełkiem – przynajmniej w pierwszych latach mojego życia. Trzydzieści lat temu - w czasach, z których niewiele już dzisiaj pamiętam.






Dzisiaj?
Proponuję posłuchać Elżbiety Wojnowskiej:
http://wampirca.wrzuta.pl/audio/9VFCwjvPDS/17_-_elzbieta_wojnowska_-_zycie_moje

Zapomiałbym o ważnej rzeczy. Coś w rodzaju hymnu:
http://pl.youtube.com/watch?v=WUdP65zSp5U



piątek, 25 stycznia 2008

bezsennienie

dyskretnie ocieram z czoła
przezroczyste groszki
podbiegałem próbując się
w maratonie codziennych spraw

wyciągam jedną
z trzydziesty dłoni
(po jednej na dzień)
a każdy z palców
żądny złotego krążka

i znów

wkraczam w objęcia ramion
łączących przeciwległe brzegi
ścigam się kreatywnie
mała czarna potem druga
z ekspresu gorzka i z mleczkiem

bezsennieję



środa, 23 stycznia 2008

www.nasza-klasa.pl


Kto dzisiaj chciałby słuchać Kaczmarskiego?
Chyba tylko pokolenie naszych rodziców.

Jeszcze chłopcy z Habakuka i załoga Grabaża.
Pozostali słuchają już tylko ich.

Co się stało z naszą klasą – kto teraz pisze
takie pieśni? Kto się nad tym zastanawia?

Uzupełniają się listy obecności, przychodzą
spóźnialscy. Przybywa zdjęć dziatwy – tamtej klasowej

i tej własnej, z dorosłego życia. Zapełnia się skrzynka
odbiorcza i wiecznie przeciążone serwery.

Świeczek przy grobie Jacka z każdym rokiem przybywa.
Wszyscy wiedzą o nas więcej, aniżeli my sami.


Fot. M.Kobyliński

poniedziałek, 21 stycznia 2008

radioterapia (biczowanie dźwiękiem)

puk puk puk zapraszamy do reklamy
para pa pa pa rmf fm
pin 102 fm
radio zet i już
radio wawa zawsze polska muzyka
słucham tylko mamy i radia
największa filharmonia świata w twoim domu
rmf classic inspirujące
słucham taty i radia
antyradio niegrzeczne dziecko eteru
bardzo inna stacja
radio dla ciebie
lato z radiem
złote przeboje
radio taxi
video killed the radio star

niedziela, 20 stycznia 2008

Już prawie jesień

Już prawie jesień, noc długa i dzień
paskudny. Szyby deszcz atakuje.

Naciąga struny, śpiewa z Bułatem.
Podobno ktoś rzucił rękawicę
ale wzrok ma nie ten i schylanie
już nie dla niej chociaż bardzo się rwie.
Nienada, powiedzieli lekarze.

Długie wieczory spędza samotnie
studiując wciąż horoskopy, hunę
i całą dostępną ezoterię.
Może tam znajdzie wreszcie odpowiedź.
Tymczasem wiatr w szparach pogwizduje
i myśli sprowadza smętne jakieś.

Melancholnieje. Już prawie jesień
paskudna. Szyby atakuje deszcz.

piątek, 18 stycznia 2008

więc

nie mam już smaku kochanie
i wszystko mi jedno co jadam
więc się kochajmy

niedługo całkiem oślepnę
albo zachoruję na raka
tylko jeszcze nie wiem - wątroby
płuc żołądka siatkówki oka czy mózgu

spośród ponurych dźwięków trupiej gamy
można sobie ułożyć dowolną melodię
pod warunkiem że ma się pamięć
i słuch

więc się kochajmy
nie musisz się starać aby ten zaczyn
wyrósł na smakowicie wyglądający bochen
ja nie poczuję nie zobaczę nie dotknę

więc
tylko to nam zostaje


http://pl.youtube.com/watch?v=SnU0VpzVZN8

czwartek, 17 stycznia 2008

Najlepsza historia

Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a zostanie wam otworzone. Każdy bowiem kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje, a kołaczącemu zostanie otworzone.
(Łk 11, 9 - 10)

Gdyby Admin był Bogiem, istniałaby szansa,
że ktoś odbiera te mejle posyłane w kosmos,
jak skargi.

Wolna amerykanka bytów. Można zmieniać
loginy, wedle potrzeby. Unicestwiać i tworzyć
na nowo.

Banicja trolli. On mnie uraził, Panie, trzeba
go zbanować. Nie ma bezkarnych nicków.
Pamiętaj o tym.

Ucieczka głupców, straszonych rzezią
niewinnych haseł. Bywa, że tak powstają
historie najlepsze.

A jeśli, to Bóg jest Adminem świata?

środa, 16 stycznia 2008

marszałkowska-warszawa-polska

zwarte w szeregu kolejno
aż wstyd wymieniać
sex shop peep show
sex shop kebab
kebab chińczyk
sex shop do którego wchodzi starszy brodaty pan
sex shop z którego jakiś inny starszy pan wychodzi
sex shop chińczyk z pijaną obsługą
chińczyk kebab wstawieni oczekujący
sex shop kabiny dvd
obiady domowe
sklep tybetański
mała naklejka z napisem free tibet
sex shop chińczyk
nocny kebab
marszałkowska
warszawa
polska




wtorek, 15 stycznia 2008

Może

Nasze kłamstwa są jak smrodliwe powiewy
puszczane ukradkiem pomiędzy kolejnymi

napadami udawanego kaszlu. Naszym językiem
są te spojrzenia i gesty,

z których wynika, że nic nie wiemy.
Każde z nas udaje kogoś innego.

Może, gdyby symbole miały jakieś znaczenie,
odczytałbym taką wiedzę między cyframi

zanim odbiorę telefon. Zamiast wpisywać
swoje nazwisko na listę oczekujących.

Zwykle wyciszam dzwonek - stąd tyle
nieodebranych połączeń - żadnych cyferek.

Tylko nieznane numery.

niedziela, 13 stycznia 2008

Dla siebie

Strumień ciepła odwraca kierunek biegu.

Jeszcze świeci się lampka jak dioda w respiratorze.
To jest właśnie ta chwila gdy oni coś sobie wyznają.
I nieważne, czy jest to pierwsze spotkanie w blasku księżyca,
rozmowa per rectum, czy o dupach przy wódce.

Nie ma już czasu na obmyślanie defensywnej
strategii. Na ciepły smrodek spokojnego trwania.

W oddali widoczne światełka. Pod ołtarzykiem
z wizerunkiem Świętego, słychać odgłosy
paciorków obijających się lekko o siebie.

Rześki powiew myślenia, że życie ma sens.

sobota, 12 stycznia 2008

Płyniemy

Słoneczny wiatr pogrywa w kulki.
Astrologia jest zła. Choruje na wypryski
nienazwanych konstelacji.

Myśli krążą wokół widma jak łuna
miliona larw ochotki w godowym tańcu
nad Jeziorem Malawi.

Jak zużyte fusy w gwieździstej torebce
wrzucone w otwór egzystencjalnej kloaki
z napisem zła dieta, albo palenie zabija.

Linia życia meandruje jak hektolitry fluwialnej masy
złożonej w ciek.

czwartek, 10 stycznia 2008

Inaczej

Jerzy Owsiak wymyślił kiedyś hasło - letnia zadyma w środku zimy.
Już niedługo będzie znów cytowane na kolejnym finale WOŚP.
Smak lata? Nikt już nie śpiewa - adios pomidory.
Ale chłodnik! to jest dopiero uczta!


zrobiłem sobie chłodnik bledszy jest od barszczu
za to w smaku po stokroć bogatszy
lepszy od whisky z lodem i wszystkich
ice tea razem wziętych
gęstwina brudnego różu z twardymi jajami niby nic
a jednak trzeba się było wznieść na wyżyny
przedziwnej sztuki kulinarnej

środa, 9 stycznia 2008

Czarna bluzka

Jak ty to robisz, że tak zniewalająco pachniesz
- spytała, kiedy tańczyliśmy "burn it blue".
Wygłupiałem się i odpowiedziałem, że pochodzę
z dalekiej krainy. Że od wieku niemowlęcego
sadzano mnie pod drzewem sandałowym.

Każdą potrawę przyprawiano szafranem,
a do kąpieli wrzucano mi płatki róż albo fiołki.
Skórę natłuszczano olejkami i nago kładziono
w jedwabną pościel. Nigdy nie paliłem, nie piłem
alkoholu i nie jadłem mięsa - nie ma we mnie agresji.

Moje ciało pozbawione jest owłosienia. Skóra
zatrzymała świeżość i zapach sprzed lat.
Chodzę w sandałach przez cały rok - nie choruję.
Unikam wzruszeń i spaceruję przed snem.
Ale już tak nie pachnę jak dawniej. Jednak wietrzeję,
chociaż staram się nie przegrzewać.

Jesteś dziwakiem - powiedziała i poszła
zostawiając mnie z nutą zapachu od Celine Dion i
wspomnieniem secret-plam pod pachami czarnej bluzki.

niedziela, 6 stycznia 2008

Tobiasz

Noc już prawie minęła. Świt pukał do drzwi. Za oknem słychać było szumiące oddechy miasta wymieszane z lekkim jesiennym wiatrem. W pokoju było cicho i spokojnie, jak bywa między nocą a dniem.
Skulony, siedział w bujanym fotelu przy regale z książkami ćmiąc starą fajkę, z której dym rozchodził się na całe pomieszczenie. Na niewielkim stoliku paliła się świeczka. Średniej wielkości pokój był już reliktem przeszłości. Dzisiaj nikt nie urządza wnętrz w taki sposób (nowy design nie odzwierciedla osobowości. Wszystko jest zimne, surowe i sztuczne, albo z Ikei). W pokoju spędzał najwięcej czasu. Pracował, marzył, jadał i spał. Obrazy i fotografie w pomieszaniu ze starymi meblami, książkami i pamiątkami z podróży tworzyły efekt tajemniczości, która wnika do wnętrza człowieka. Tobiasz traktował swój jedyny pokój jak człowieka, z którym się rozmawia, pije, którego się pociesza, dopieszcza, a czasem wyzywa i razem z nim płacze. Bywało, że zamykał się na kilka dni i spędzał czas na przeglądaniu pamiątek i zachowanych zdjęć oraz słuchaniu ulubionych płyt. Nie odbierał wtedy telefonów, nie otwierał drzwi. Mówili, że to dziwak i świr. Ale przecież o każdym samotniku tak mówią.
Otworzył oczy i spostrzegł, że świeczka wygasła, a przez otwory w żaluzjach docierały coraz jaśniejsze promienie światła. Noc dobiegła końca. Musiała udać się na spoczynek powierzając losy świata swojemu koledze, na którego wszyscy mówimy – dzień.

***

Poranek. Z otwartego okna dochodziły odgłosy przejeżdżających samochodów. Słychać było fragmenty rozmów i szczekanie psów w oddali. Tobiasz ogarnął pokój z porozrzucanych płyt i fotografii. Z trudem włożył wysłużone spodnie i starą marynarkę, krzywiąc się z bólu. Wyszedł. Za chwilę powrócił. Zamknął okno i wyciągnął z kieszeni płaszcza wiszącego w szafie skórzany portfel. Na ulicy onieśmielił go ostry promień wczesnojesiennego słońca podrażniający oczy. W końcu jednak trafił do niewielkiego osiedlowego sklepiku. Sięgnął wzrokiem na półki, wreszcie kupił, co trzeba, zapłacił i wyszedł. Ciekawski sprzedawca toczył za nim wzrokiem aż do wyjścia, po czym obsługiwał kolejnych klientów. Tymczasem Tobiasz uzupełnił zakupy w kiosku obok i wrócił do ciasnego mieszkania. Po wielu zabiegach w kuchni, udało mu się wydobyć mały garnek. Wlał do niego odrobinę wody, a następnie około ćwierć litra mleka i zagotował. Potem wyciągnął z szafy głęboki talerz i wsypał tam sporą ilość płatków kukurydzianych, następnie zalał całość gorącym, jeszcze parującym mlekiem. Zaparzył filiżankę kawy i rozpoczął śniadanie. Najpierw sączył mleko z talerza i przegryzał to suchą bułką, a potem zjadał nasiąknięte mlekiem i posklejane w gęstą maź płatki. Wszystko popił dwiema filiżankami mocnej kawy.
Po chwili był już w pokoju. Pośród gąszczu zakurzonych książek odnalazł zawiniątko, które nagle wyleciało z książki, którą chciał prawidłowo ułożyć na półce. Kilka pożółkłych kartek zapisanych ćwierć wieku wcześniej. Tobiasz z zaciekawieniem zatopił wzrok w słowach:

Wszystko zjawiło się tak nagle i niespodziewanie
Nawet nie zdążyłem o tym pomyśleć
To wszystko tak bardzo mnie pochłonęło
Dwie skrajności – wczoraj i dziś
Jakże różne dwie osoby – my
Nasze marzenia i poglądy
W których się ciągle gubimy
Czy to jest przeznaczenie?

Wielka różnorodność
Jakże dzika była wtedy
A jak smutna jest dziś

Wszyscy pojawiliście się tak nagle
Niespodzianie was pokochałem
Zdobyłem waszą sympatię
Choć czasem was nienawidzę

Wszystko tak nagle odchodzi
Pozostaje tylko smutek

A może nie wszystko odejdzie
Może zostanie, choć cząstka teraźniejszości
Tylko, po co?
Przecież wszystko jest ulotne
Wszystko już było
Więc co mnie czeka jutro?
Czy to będzie normalny dzień?
Może będzie to kolejny dzień
Za którym kiedyś zatęsknię
A może spotkam ciebie
I powiem – „nienawidzę cię”

Wszystko przede mną
Co było – za mną
Co jest teraz – ze mną

Może kiedyś świat będzie należał do nas
Czyli do mnie i do ciebie
Kimkolwiek jesteś

A może kiedyś obudzę się z głębokiego snu
I nic nie będę wiedział o życiu
Wtedy zacznę wszystko od nowa
Może nauczę się was kochać


Zawsze uparty i dumny – pomyślał Tobiasz. Tak, lubił marzyć. Mówił nieraz, że życie to film, w którym każdy ruch jest zaplanowany. Śledzony przez innych na wielkim ekranie.

***
Ścienny zegar wskazywał już czwartą po południu. Nagle uświadomił sobie, że od początku dnia zjadł tylko lekkie śniadanie i wypił kilka filiżanek kawy. Poczuł głód, ale nie miał chęci przygotowywać obiadu. Postanowił zjeść poza domem i przy okazji pospacerować nad rzeką.
Godzinę później, syty, kroczył nadwiślańskim bulwarem. Zamyślony. Bardzo lubił tam chodzić i bywał często, gdy miał okazję. Uspokajał go widok leniwie płynącej masy wodnej. Podziwiał konstrukcje mostów przebiegających przez rzekę i spoglądał na przeciwny brzeg dziko porośnięty krzewami. Było mu dobrze pośród rzeszy młodych ludzi dostojnie sunących na rowerach i rolkach. Odpoczywał obserwując przycumowane niewielkie statki i barki przemienione w kawiarnie i bary na wodzie. Często spędzał tak kilka godzin maszerując spokojnie i podziwiając krajobraz. Dziś było inaczej. Dużo myślał o rękopisie znalezionym po latach. Bezwiednie przypominał sobie chwile, które, zdawało się, zapomniał. Wyciągał teraz z pamięci kolejne migawki. Na nowo przesuwał stopklatki wyblakłej sylwetki zmęczonej upływem czasu. Przecierał z oczu niewyspanie. Chciałby tak zetrzeć wspomnienia. Wymazać z niechcianej pamięci lata spędzone wspólnie. Tak samo oczy połyskujące wilgocią, których uwodzicielskie spojrzenia były początkiem dialogu i końcem spotkania.
Powiew rześkiego wiatru znad rzeki pomagał wrócić rozbieganym myślom do rzeczywistości, ale tylko na chwilę, po której znów trochę zmieszany na nowo pogrążał się w przeszłość. Przecież kochać to nie mieć wrogów i nie być wrogiem nikomu.

środa, 2 stycznia 2008

styczniowa wyprzedaż w niebie



przymroziło

posypało śniegiem

ziewają zaspane biegówki

kocim gestem oblizują się

z kurzu by znów odkrywać

pomarszczone bielą połacie

radośnie związanych ścieżek

wtorek, 1 stycznia 2008

nie poddaj się

jak zrozumieć świat gdy wciąż przegrywam
jak mam cieszyć się gdy wciąż pod wiatr
czy samotność moja jest chwilowa
czy już zawsze tak przez życie sam

jak odnaleźć ścieżkę na bezdrożach
jak nie zgubić się gdy mapy brak
jak bez końca wierzyć że się uda
jak pożegnać dzień bez żadnych strat

nie poddaj się bo życie jest pytaniem
na które ty odpowiedź dobrą znasz jedynie więc
nieważne wzloty czy upadki to normalne
nie poddaj się już blisko cel i koniec drogi trudnej tej

nie poddaj się posłuchaj serca wreszcie
bo serce wie co dobre jest tak serce dobrze wie
odnajdziesz dziecko w sobie i swoją legendę
nie poddaj się nie poddaj się

jak dogonić czas gdy wciąż ucieka
jak oszukać noc gdy nie chcę spać
gdzie mam jeszcze śladów twoich szukać
nie odnajdę cię nadziei brak

jak pokonać strach że się nie uda
jak okazać siłę swoją mam
nowe sztuczki diabeł naszykował
żebym zgubił się w pułapkę wpadł

nie poddaj się bo życie jest pytaniem
na które ty odpowiedź dobrą znasz jedynie więc
nieważne wzloty czy upadki to normalne
nie poddaj się już blisko cel i koniec drogi trudnej tej

nie poddaj się posłuchaj serca wreszcie
bo serce wie co dobre jest tak serce dobrze wie
odnajdziesz dziecko w sobie i swoją legendę
nie poddaj się nie poddaj się

http://szafa65.wrzuta.pl/audio/pcbRO8Ht6k/duo_dinamico_-_resistire_almodovar_atame_soundtrack

http://pl.youtube.com/watch?v=SU_pPTIBFpU&feature=related