niedziela, 29 maja 2011

obama in warsaw















Idę mostem Poniatowskiego w kierunku centrum. Lubię czasem chodzić mostami. To daje spokój. Rozluźnia. Ale nie ich – wyrzuconych z tramwajów i autobusów. Oni mają setki wkurwionych min. Spojrzeń. I ja jeden. Naprzeciw. I śmiać mi się chce i myślę - dobrze im tak. Ta wędrująca masa gdyby mogła, by rozdeptała wszystko na swojej drodze. Zalała każdy wolny skrawek chodnika. Wszystko dla nich. Dla ich komórek, laptopów, okularów, plecaków i toreb z truskawkami. I nie ma w tym niczego dziwnego. W końcu żyję w kraju, w którym każdy chce mnie zrobić w chuja.



niedziela, 8 maja 2011

Miron Be




























Nie znam się na teatrze, ani na poezji, ani na wideo, ani na prowadzeniu dyskusji. Nawet słabo znam twórczość Białoszewskiego. Trochę poezji, trochę prozy - parę osób, mały czas. Znam chyba więcej opowieści i anegdot o Białoszewskim, które wyczytałem w książce Wojciecha Siemiona i usłyszałem z ust Andrzeja, który go znał, bo Andrzej znał wszystkich. A przynajmniej wielu.

Nigdy wcześniej nie byłem też w Komunie Otwock, która już nie jest Komuną Otwock tylko Komuną Warszawa. Jak zwał tak zwał. Newslettery wpadają na skrzynkę tlenu, a ja nic. Do dziś.

Może chciałem zobaczyć Poniedziałka, może Marcina Cecko. Może przez deszcz. Może przez bolące kolana, brak pomysłu na życie, albo lenistwo. W każdym razie wchodzę punktualnie, a oni wszyscy już są na scenie i na widowni. Jacek bryluje nad książką. Jacek jest Mironem Be, musi brylować. Potem lekko znudzony, pyta Marcina czy jeszcze, czy długo, i czy w ogóle ma czytać. Mówi, że mu gorąco. Marcin mówi, że nie potrafi otwierać tych okien, choć nie podejmuje próby. Jacek podejmuje próbę, ale też nie potrafi. Wtedy postanawiam zamówić piwo - ciepły Ciechan za siedem zeta.

Czyta dziewczyna. Czyta zajebiście. Śpiewa. Poniedziałek pali albo może się spala, ze wstydu czy z żenady. Mówi ze jest tutaj za darmo. Potem wywiad. Ożywia się - jak Miron opowiadający o dziadkach. O tym jak po Chłodnej jeździło się tramwajami i że lepiej było przed wojną ale polubił to mieszkanie na jedenastym piętrze i że może sobie regulować noc, dzień, księżyc i słońce – z pomocą żaluzji. Tylko, gdy gwoździe wbijają w ściany i hałas jest, musi posiłkować się zielskiem i madonnami. Klawiszowiec sampluje karuzele. Dziewczyna śpiewa. Och! Ona nie śpiewa ona jest. Staje się panną madonną, Ewą Demarczyk. Białoszewskim z kopyta. I pierwsze brawa. I śpiewa Marcin. To znaczy nie śpiewa, ale to taki wiersz śpiewny. Jacek Miron Poniedziałek chce być marzeniem. Pali papierosa. Siada. Chodzi. Stoi. Baśka! Krzyczy. A ona umiera. A oni trzymają ją taką umarłą. Baśka! Wrzeszczy – Baska. I basta. I brawa.

I przerwa. I kolejka do kibla. Poniedziałek bryluje w palarni. I spoko. Dzwoni Darek. Mówię, że wpadnę po wszystkim. Ale wszystko, to właściwie już było. Dyskusje jałowe. Krótkie wideo. I znów na deszcz. I znów zajęty kibel. Koniec. Wychodzę.


Spektakl