Mógłbym zacząć od tego, że „stoję w oknie”, ale teraz siedzę, więc na początek wyznam, iż kilka lat temu pracowałem w nowoczesnym biurowcu. Okna były bez klamek, czyli mówiąc prościej – były nieotwieralne i stanowiły tylko element konstrukcyjny całego budynku. Krajobraz za oknem regulowany był częstotliwością wizyt ekip alpinistycznych. To były złe okna. Wyobraźcie sobie gorący lipiec po wyjściu z takiej konserwy.
Krystyna Woźniak w swoim widowisku pokazuje tradycyjne okno wykończone drewnianą stolarką. Widok z okna bywa tu pocieszeniem, refleksją i pytaniem o człowieczeństwo. I to jest właściwe okno. Budząc się, odruchowo podchodzimy do okna. Widok jest jakimś wyzwaniem. Jak przetrwać? Co zrobić?
Piosenki i wiersze prezentowane przez artystów związanych z gorzowskim i warszawskim środowiskiem RSTK, pokazały kilkanaście różnych spojrzeń i obrazów, które możemy wychwycić patrząc przez zwyczajne okno. Nie ma znaczenia, czy jest to okno starej kobiety widzącej bruzdy i fale pomyłek, czy spojrzenie dziewczyny. Najgorsze są szklane domy. Okna stają się wtedy podłogą, sufitem i ścianą. Nie można odgadnąć, co jest po drugiej stronie. A przecież okno jest jak zwierciadło, które potrafi mówić.
Jadąc pociągiem pomiędzy Warszawą a Gorzowem, przeważnie czytam, albo próbuję spać. Widok z okna jest wtedy ukojeniem, chociaż bywa wspomnieniem wykładów na geografii. Mimo wszystko, sprawia mi radość. I nie bez powodu Krystyna Woźniak zdecydowała się na prezentację spektaklu w tym akurat miejscu i tym czasie, który pozwala jeszcze pielgrzymować pamięci pod puste okno w Krakowie.
Podwójna radość – duża, pisana małą literą „r” i Radość, w której publiczność prosi o bis. Czy można chcieć więcej?