Mała epopeja żoliborska - o wierszu "Sady Żoliborskie" Luisa*
"Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz/ Rozkwita na drzewach na krzewach/ Ściekami z rzeki kompletnie pijany"
Wśród najbardziej przebrzmiałych gatunków literackich, jeśliby pokusić się na stworzenie takiego rankingu, z pewnością pierwsze miejsce zajmowałby antyczny epos, czy też epopeja. Iliada i Odyseja, Pieśń o Rolandzie, Raj Utracony, albo rodzimy Pan Tadeusz plus reszta dorobku światowego w tej dziedzinie, jako katalog eposów, wydają się być skończoną całością. I nie ma w tym katalogu miejsca na nowości. „Poemat o współczesności, przeszłości, przyszłości? Toż orzeczono na łamach i z katedr, iż zamiary takie nie przystoją literaturze współczesnej, że dla takich zamysłów ani języka nie ma, ani odbiorcy? I słusznie (1)”. A jednak lektura Sadów Żoliborskich taki interpretacyjny trop podsuwa. Także reakcja czytelników jest charakterystyczna – poezja to czy proza? Może ani jedno ani drugie – po prostu epopeja, czyli epicki utwór o cechach poezji. Więc może jednak – Luis napisał epopeję żoliborską?
Tak. Ale. To oczywiście jedynie stylizacja. Intertekstualna zaczepka. Autor Sadów Żoliborskich operuje bowiem aluzjami ze zręcznością prestidigitatora. Wyczarował wiec utwór, który zaskakuje czytelnika swoją formą, pozornie przełamuje reguły gatunkowe, tak jak iluzjonista pozornie przełamuje prawa fizyki. Ale to tylko sztuczka. A nawet – żeby odrobinę schlebić autorowi – sztuka. Sztuka poetycka. Jednak, taka moja rola krytyka – muszę odsłonić to kuglarstwo. Podział kompozycyjny tego utworu jest dobrą wskazówką: jest to rewelacyjny przykład zabawy z konwencją. Rzymskie liczby, którymi autor opatrzył kolejne części swojego tekstu, wprost odsyłają do kilku, co najmniej, porządków. Z jednej strony to części antycznego eposu (który powinien składać się z parzystej liczby ksiąg, zazwyczaj będącą wielokrotnością liczby sześć), z drugiej mogą to być stacje drogi krzyżowej; ale ostatecznie to przecież nawiązanie do rzeczywistego podziału administracyjnego warszawskiego osiedla Sady Żoliborskie na kolonie, oznaczane kolejnymi cyframi rzymskimi. Sady… opierają się więc na literackiej konwencji. I chwała dla autora, że dał radę ten fakt ukryć, chroniąc się przed zarzutem banału. Bo w przypadku epopei, bezpośrednie nawiązanie jest ryzykowne: „w utworze, który nie chciałby się wystawić na niebezpieczeństwo posądzenia o to, że jest poczciwym kiczem, nieuchronnym współczynnikiem wielkiego zamiaru musi być dzisiaj ironia (2)” .
Oba powyższe cytaty pochodzą w recenzji książki 12 stacji Tomasza Różyckiego, współczesnego poety, który ośmielił się wziąć na warsztat epopeję i opowiedzieć za jej pomocą historię swoją i swojej rodziny, tworząc w ten sposób pełną uroku opowieść o eskapadzie kresowiaków ze swojej Troi na Opolszczyźnie do Itaki – małej mieściny pod Lwowem. Opisując po drodze rzeczywistość polską w całej jej szarej okazałości. Z całą pewnością ironia była tu instrumentem pozwalającym wskrzesić truchło epopei, dzięki czemu możliwe okazało się dla Różyckiego stworzenie utworu niebanalnego, dla którego znalazł i język i odbiorców. Luis też podołał temu zadaniu. Ale próżno doszukiwać się w jego utworze ironii. Postawił na odmienną zupełnie strategię. Jego narracja jest pozbawiona ocen. Narrator nie sili się na wartościowanie tego, co widzi, nie ironizuje; patrzy na świat jakby poprzez zimne oko kamery:
„I Żoliborskie Sady stają się planem filmowym”.
Z tego właśnie powodu wszystkie opisywane elementy świata przedstawionego stoją razem, sprawiedliwie – w jednym szeregu na pierwszym planie. Tak samo istotny (albo tak samo nieistotny) jest krajobraz warszawskiego osiedla, bilbordy Castoramy, związek Adriana z księdzem, czy oferta rozrywkowa okolicznych klubów i mordowni. A także dramat psów w noc sylwestrową. Wszystko jest potraktowane z taką samą reporterską uwagą. Wydaje się, że narrator wręcz manifestuje swoją absolutną obojętność. Z opisu historii Adriana-sąsiada domyślamy się jakieś sensacji, obyczajowego skandalu, czy nawet tragedii. Przyzwyczajeni do tabloidowego odbioru faktów wymagamy pikantnych szczegółów. Ale dowiadujemy się tylko tyle, ile narrator zechce nam powiedzieć. Czyli niewiele – nie ma tu plotkarskiego słowotoku. Jest jedynie rejestracja faktów, bez interpretacji. Ale czytelnik ma wystarczająco dużo danych do tego, żeby samemu podjąć ten interpretacyjny trud. Rzeczywistość jest plugawa, narrator ma tego świadomość, opisuje bowiem życie zupełnie nieheroiczne, życie ludzi wciąż ocenianych, potępianych – bezrobotnych, alkoholików, Adrianów-sąsiadów. Nie chce więc stawać do wyścigu: kto pierwszy rzuci kamień. Znajdą się gorliwsi od niego. Bieglejsi w tej dyscyplinie.
Utwór operuje bardzo oszczędną narracją. Co jednak nie przeszkadza autorowi pochylać się nad szczegółem – i uwijać się nad nim pracowicie, wykonując solidną poetycką robotę. Sady Żoliborskie w tym utworze nie są poetyckim abstraktem, nie są rozpoetyzowanym fantomem. Sady Żoliborskie są tutaj konkretem, zdestylowaną do poetyckiego obrazu materialną rzeczywistością. Autor nie bawi się więc w kunsztowne metafory, stylistyczne ochy i achy. Konkret jest konkretem i tylko gdzieniegdzie prześwituje liryczna materia:
"XV
Pozbawione liści i kwiatów drzewa zlodowaciały. Wyglądają jak drzewiaste sople. Z parapetów zwisają szklane harfy. Nikt nie spodziewał się takich mrozów.
XVI
Lodowe sady opalizują. Przypominają pryzmat z okładki płyty Pink Floyd".
Obraz poetycki mocno zakotwiczony jest w rzeczywistości. Nie ma tu miejsca na przegadanie. Bo nie ma czasu. Utwór, przy stosunkowo niewielkiej objętości, jest maksymalnie skoncentrowany - i to zarówno pod względem przestrzennym (stara się zawrzeć w sobie całość panoramy opisywanej przestrzeni – panoramiczny obraz atmosfery i klimatu tego miejsca), jak i pod względem czasowym. Czas jest bardzo istotnym czynnikiem w tym utworze.
„Czas nie lilaczy się. Czas zapierdala. Carrefour ogłosił promocję na krzesła składane, które zostały z lata. Przynajmniej tak mówią bilbordy, przy Broniewskiego”.
Czas wszystko zmienia – jego widocznymi wskazówkami są zmiany pór roku i sezonowe zmiany w życiu ludzi. To on zmienia życie pojedynczych bohaterów (w zimie szukają pracy, dachu nad głową wkładki do zupy, w lecie są mniej wymagający – wystarczy wino i ławka w parku), relacje między nimi ewoluują, kończą się, rozpadają. Ale także czas zmienia ich środowisko – osiedle przekształca się – stare budynki podupadają coraz widoczniej, są rozbierane; wszystko się zmienia i wszystko zmierza w jednym kierunku:
„Ruch jednostronny. Płatne parkingi. Sady się kurczą w przeciwieństwie do słońca i ostatniego stadium życia jeziora. Powązki wciągają zieleń. Przywołują z oddali”.
Wszystko podlega atrofii, życie ma nieuleczalną skłonność do zamierania. Zagładzie ulegają pojedyncze istnienia, pojedyncze historie, pojedyncze osiedla i miasta. Kurczą się sady, wysychające jezioro. I tylko słońce pęcznieje, aż zmieni się w czerwonego olbrzyma i sprawi, że cały ludzki świat zmieni się w jeden wielki cmentarz powązkowski. Bez zieleni.
Paweł Brzeżek
(1) http://wyborcza.pl/1,75517,2011525.html#ixzz0oB0Wdr5X
(2) Tamże.
Podtytuł - cytat z piosenki T-love "Warszawa".
Foto: za zgodą autora ze strony http://syrenigrod.fotolog.pl/
* Recenzja pochodzi ze strony allarte.pl i jest opublikowana za zgodą autora:
http://www.allarte.pl/df723NDQ0Mg__0,mala-epopeja-zoliborska---o-wierszu-sady-zoliborskie-luisa.html
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Pawel.
Sorry.
I think I understand now.
Ref..m.
Prześlij komentarz