I
I chciałoby się powiedzieć, że się zaczęło od liny. Zabaw z nią, ćwiczeń i wprawek - to nie byłaby prawda. Na początku były słowa (bo słowa są początkiem wszystkiego). Potok słów. Opowieści, wrażenia, opinie. Dopiero później szukanie nazw, map, szczytów i miejsc, które wciąż wirowały w głowie. Śniły się, jak mogą śnić się jedynie marzenia.
II
Tak słucham tego wszystkiego. Podpatruję i szukam miejsc, o których się mówi. Mam dobrą pamięć i słuch. I jeśli Bóg jest rzeczywiście, tam musi mieć swoje miejsce. Przecież nie w niebie.
III
Jest późny Gierek. Źle nie jest, ale nikt nie spodziewa się żadnych zmian. Zwłaszcza tutaj. Oglądam swoje odbicie na elewacji ze szkła. Tylko ja, wiadro, myjka i lina, która mnie podtrzymuje. Ciągle patrzę na swoje odbicie. Znam każdy gest.
IV
Zaliczam i zliczam kolejne kominy, pomagam oddychać. Z jednej strony przypomina to rodzaj nadziemnego górnictwa (pod warunkiem, że takie istnieje), z drugiej - pomieszanie prac kominiarskich z działaniami świętego przynoszącego prezenty.
V
Długa lina, chłodny wiatr. Wielka fajka wciąż dymi. I jeszcze tutaj, choć w głowie szumią modlitewne młynki, łopoczą wstążki. Modlitwy na wietrze.
VI
Gdzie jest tam? Tam, gdzie bym chciał, by nie być tu?
Młynkować, szeptać i słuchać. I słuchać.
VII
Poduszki, poduszki. Na nich rosiczki, ziółka i stopy. Spojrzenia w kierunku łaty.
Zapisz co widzi twój teodolit. Wynurz się z błota pomiędzy palcami.
VIII
Wklejony w ścianę sklejam kawałki płyt. W ten sposób odstraszam zimę. Przenoszę ciepło na drugą stronę. Odklejam się. Zjeżdżam i wlepiam w noc.
IX
Świeci księżyc i pylą gwiazdy. Zdmuchujemy z siebie nawzajem ten kurz. Ciemna wilgoć przed nami. W nocy wszystkie sadzawki są czarne.
I chciałoby się powiedzieć, że się zaczęło od liny. Zabaw z nią, ćwiczeń i wprawek - to nie byłaby prawda. Na początku były słowa (bo słowa są początkiem wszystkiego). Potok słów. Opowieści, wrażenia, opinie. Dopiero później szukanie nazw, map, szczytów i miejsc, które wciąż wirowały w głowie. Śniły się, jak mogą śnić się jedynie marzenia.
II
Tak słucham tego wszystkiego. Podpatruję i szukam miejsc, o których się mówi. Mam dobrą pamięć i słuch. I jeśli Bóg jest rzeczywiście, tam musi mieć swoje miejsce. Przecież nie w niebie.
III
Jest późny Gierek. Źle nie jest, ale nikt nie spodziewa się żadnych zmian. Zwłaszcza tutaj. Oglądam swoje odbicie na elewacji ze szkła. Tylko ja, wiadro, myjka i lina, która mnie podtrzymuje. Ciągle patrzę na swoje odbicie. Znam każdy gest.
IV
Zaliczam i zliczam kolejne kominy, pomagam oddychać. Z jednej strony przypomina to rodzaj nadziemnego górnictwa (pod warunkiem, że takie istnieje), z drugiej - pomieszanie prac kominiarskich z działaniami świętego przynoszącego prezenty.
V
Długa lina, chłodny wiatr. Wielka fajka wciąż dymi. I jeszcze tutaj, choć w głowie szumią modlitewne młynki, łopoczą wstążki. Modlitwy na wietrze.
VI
Gdzie jest tam? Tam, gdzie bym chciał, by nie być tu?
Młynkować, szeptać i słuchać. I słuchać.
VII
Poduszki, poduszki. Na nich rosiczki, ziółka i stopy. Spojrzenia w kierunku łaty.
Zapisz co widzi twój teodolit. Wynurz się z błota pomiędzy palcami.
VIII
Wklejony w ścianę sklejam kawałki płyt. W ten sposób odstraszam zimę. Przenoszę ciepło na drugą stronę. Odklejam się. Zjeżdżam i wlepiam w noc.
IX
Świeci księżyc i pylą gwiazdy. Zdmuchujemy z siebie nawzajem ten kurz. Ciemna wilgoć przed nami. W nocy wszystkie sadzawki są czarne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz