Kolejna publikacja serii wydawniczej Salonu Literackiego. Kolejny debiut. Kolejna kobieta. I kolejna niespodzianka. Otóż zazwyczaj mam problem z książkami zawierającymi słowniczki i dużą ilość przypisów – nie lubię po prostu zaglądać, przeglądać, cofać się, kombinować by zrozumieć o co chodzi w treści (pamiętam, że „Imię róży” to była straszna męka z przypisami). W tym jednak wypadku słowniczek się przyjął. Tyle tu obco brzmiących nazw. Sama książka nie jest też zbyt obszerna, co zdecydowanie ułatwia korzystanie ze wspomnianego słowniczka.
O czym jest ta książka i po co została napisana? Zapewne jak większość książek, tym bardziej debiutanckich. Bohaterka poszukuje własnych korzeni, tożsamości. Odkrywa siebie za pomocą historii i przodków.
Wageman kreuje świat, który po części zna, a po części sobie wyobraża. Przedstawia świat wierzeń i zabobonów – jak to na Litwie. Ale jest też odbicie od tych tajemniczych klimatów, choćby w wierszu cerkiew:
więc w każdej ikonie jest Bóg
w świecy i braku fałdy w płaszczanicy
spojrzeniach dwunastu apostołów
mentorskim geście Chrystusa
mój jesteś w świetle okiennym
drażniącym źrenice
gdy śpię
Dużo czasu przeszłego, przyrody i wspomnień. Chyba jednak trzeba mieć sporą odwagę wydając dziś tak nietypową książkę, która może być wypełnieniem pewnej niszy we współczesnej poezji naszpikowanej angielszczyzną, wulgaryzmami i tak zwanym mainstreamem. Tego autorce życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz