Najpierw złamało się drzewko szczęścia - być może nie potrafił wystarczająco szybko zareagować. Zauważyć na czas, że jego roślina miewa się coraz gorzej. Usiadł na łóżku, oparłszy plecy o ścianę i wsłuchiwał się w dźwięki portugalskich gitar dochodzące z głośników rozstawionych naprzeciwlegle do niego. Właśnie zgasła kolejna żarówka, która była częścią starej tandety podwieszonej niedbale pod pożółkłym od dymu sufitem. Wychodząc z domu powinienem chyba zabierać ze sobą ręcznik i mydło - pomyślał zamykając za sobą drzwi.
- Pan chyba nie mieszka w okolicy - zapytała barmanka.
- Nie, jestem raczej z daleka - powiedział usiłując przypomnieć sobie, ile musi pokonać przystanków, aby dojechać do skromnie urządzonego mieszkania, które wynajmował w jednej z najgorszych dzielnic miasta. Stamtąd na dworzec, kilka godzin w pociągu - nieznajomi - przesiadka, potem następny pociąg i kolejne rozmowy z nieznajomymi. Jeszcze jakiś tramwaj albo taksówka - i, dopiero w domu.
- Nawet z bardzo daleka - dodał po chwili.
- Odnoszę wrażenie, powiedziała, że prawdziwy dom jest jeszcze dalej. Pan ma oczy, które zdają się mówić, że dawno już Pan zapomniał o swoich bliskich - to przecież oni są naszym domem.
Czym sobie zasłużył na te lukrowane spojrzenia uśmiechniętych dziewcząt przy barze? Podszedł do lustra, jakby szukając tam odpowiedzi. Nie dostrzegał szronu na głowie, kurzych łapek przy oczach, ani nawet śladów pomarszczonego czoła. Spostrzegł dobrze skrojony jasny garnitur, pod nim czarną koszulę i do tego ręcznie wykonane biało-czarne buty na nogach.
Tak - pomyślał - a więc jestem bezdomny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz