niedziela, 6 stycznia 2008

Tobiasz

Noc już prawie minęła. Świt pukał do drzwi. Za oknem słychać było szumiące oddechy miasta wymieszane z lekkim jesiennym wiatrem. W pokoju było cicho i spokojnie, jak bywa między nocą a dniem.
Skulony, siedział w bujanym fotelu przy regale z książkami ćmiąc starą fajkę, z której dym rozchodził się na całe pomieszczenie. Na niewielkim stoliku paliła się świeczka. Średniej wielkości pokój był już reliktem przeszłości. Dzisiaj nikt nie urządza wnętrz w taki sposób (nowy design nie odzwierciedla osobowości. Wszystko jest zimne, surowe i sztuczne, albo z Ikei). W pokoju spędzał najwięcej czasu. Pracował, marzył, jadał i spał. Obrazy i fotografie w pomieszaniu ze starymi meblami, książkami i pamiątkami z podróży tworzyły efekt tajemniczości, która wnika do wnętrza człowieka. Tobiasz traktował swój jedyny pokój jak człowieka, z którym się rozmawia, pije, którego się pociesza, dopieszcza, a czasem wyzywa i razem z nim płacze. Bywało, że zamykał się na kilka dni i spędzał czas na przeglądaniu pamiątek i zachowanych zdjęć oraz słuchaniu ulubionych płyt. Nie odbierał wtedy telefonów, nie otwierał drzwi. Mówili, że to dziwak i świr. Ale przecież o każdym samotniku tak mówią.
Otworzył oczy i spostrzegł, że świeczka wygasła, a przez otwory w żaluzjach docierały coraz jaśniejsze promienie światła. Noc dobiegła końca. Musiała udać się na spoczynek powierzając losy świata swojemu koledze, na którego wszyscy mówimy – dzień.

***

Poranek. Z otwartego okna dochodziły odgłosy przejeżdżających samochodów. Słychać było fragmenty rozmów i szczekanie psów w oddali. Tobiasz ogarnął pokój z porozrzucanych płyt i fotografii. Z trudem włożył wysłużone spodnie i starą marynarkę, krzywiąc się z bólu. Wyszedł. Za chwilę powrócił. Zamknął okno i wyciągnął z kieszeni płaszcza wiszącego w szafie skórzany portfel. Na ulicy onieśmielił go ostry promień wczesnojesiennego słońca podrażniający oczy. W końcu jednak trafił do niewielkiego osiedlowego sklepiku. Sięgnął wzrokiem na półki, wreszcie kupił, co trzeba, zapłacił i wyszedł. Ciekawski sprzedawca toczył za nim wzrokiem aż do wyjścia, po czym obsługiwał kolejnych klientów. Tymczasem Tobiasz uzupełnił zakupy w kiosku obok i wrócił do ciasnego mieszkania. Po wielu zabiegach w kuchni, udało mu się wydobyć mały garnek. Wlał do niego odrobinę wody, a następnie około ćwierć litra mleka i zagotował. Potem wyciągnął z szafy głęboki talerz i wsypał tam sporą ilość płatków kukurydzianych, następnie zalał całość gorącym, jeszcze parującym mlekiem. Zaparzył filiżankę kawy i rozpoczął śniadanie. Najpierw sączył mleko z talerza i przegryzał to suchą bułką, a potem zjadał nasiąknięte mlekiem i posklejane w gęstą maź płatki. Wszystko popił dwiema filiżankami mocnej kawy.
Po chwili był już w pokoju. Pośród gąszczu zakurzonych książek odnalazł zawiniątko, które nagle wyleciało z książki, którą chciał prawidłowo ułożyć na półce. Kilka pożółkłych kartek zapisanych ćwierć wieku wcześniej. Tobiasz z zaciekawieniem zatopił wzrok w słowach:

Wszystko zjawiło się tak nagle i niespodziewanie
Nawet nie zdążyłem o tym pomyśleć
To wszystko tak bardzo mnie pochłonęło
Dwie skrajności – wczoraj i dziś
Jakże różne dwie osoby – my
Nasze marzenia i poglądy
W których się ciągle gubimy
Czy to jest przeznaczenie?

Wielka różnorodność
Jakże dzika była wtedy
A jak smutna jest dziś

Wszyscy pojawiliście się tak nagle
Niespodzianie was pokochałem
Zdobyłem waszą sympatię
Choć czasem was nienawidzę

Wszystko tak nagle odchodzi
Pozostaje tylko smutek

A może nie wszystko odejdzie
Może zostanie, choć cząstka teraźniejszości
Tylko, po co?
Przecież wszystko jest ulotne
Wszystko już było
Więc co mnie czeka jutro?
Czy to będzie normalny dzień?
Może będzie to kolejny dzień
Za którym kiedyś zatęsknię
A może spotkam ciebie
I powiem – „nienawidzę cię”

Wszystko przede mną
Co było – za mną
Co jest teraz – ze mną

Może kiedyś świat będzie należał do nas
Czyli do mnie i do ciebie
Kimkolwiek jesteś

A może kiedyś obudzę się z głębokiego snu
I nic nie będę wiedział o życiu
Wtedy zacznę wszystko od nowa
Może nauczę się was kochać


Zawsze uparty i dumny – pomyślał Tobiasz. Tak, lubił marzyć. Mówił nieraz, że życie to film, w którym każdy ruch jest zaplanowany. Śledzony przez innych na wielkim ekranie.

***
Ścienny zegar wskazywał już czwartą po południu. Nagle uświadomił sobie, że od początku dnia zjadł tylko lekkie śniadanie i wypił kilka filiżanek kawy. Poczuł głód, ale nie miał chęci przygotowywać obiadu. Postanowił zjeść poza domem i przy okazji pospacerować nad rzeką.
Godzinę później, syty, kroczył nadwiślańskim bulwarem. Zamyślony. Bardzo lubił tam chodzić i bywał często, gdy miał okazję. Uspokajał go widok leniwie płynącej masy wodnej. Podziwiał konstrukcje mostów przebiegających przez rzekę i spoglądał na przeciwny brzeg dziko porośnięty krzewami. Było mu dobrze pośród rzeszy młodych ludzi dostojnie sunących na rowerach i rolkach. Odpoczywał obserwując przycumowane niewielkie statki i barki przemienione w kawiarnie i bary na wodzie. Często spędzał tak kilka godzin maszerując spokojnie i podziwiając krajobraz. Dziś było inaczej. Dużo myślał o rękopisie znalezionym po latach. Bezwiednie przypominał sobie chwile, które, zdawało się, zapomniał. Wyciągał teraz z pamięci kolejne migawki. Na nowo przesuwał stopklatki wyblakłej sylwetki zmęczonej upływem czasu. Przecierał z oczu niewyspanie. Chciałby tak zetrzeć wspomnienia. Wymazać z niechcianej pamięci lata spędzone wspólnie. Tak samo oczy połyskujące wilgocią, których uwodzicielskie spojrzenia były początkiem dialogu i końcem spotkania.
Powiew rześkiego wiatru znad rzeki pomagał wrócić rozbieganym myślom do rzeczywistości, ale tylko na chwilę, po której znów trochę zmieszany na nowo pogrążał się w przeszłość. Przecież kochać to nie mieć wrogów i nie być wrogiem nikomu.

Brak komentarzy: